ZMIANA PLANÓW na najbliższe dni – JAK WYDOSTAĆ SIĘ Z HISZPANII?
Ten dzień musiałam zacząć od dowiadywania się w sprawie strajku 29ego września, w dzień mojego wylotu.... Zastanawiam się ile dodatkowo dni tu spędzę i gdzie szukać noclegu. W tym hostelu nie ma już miejsca na kolejną noc, a w najlepszym przypadku musiałabym się przenieść do mieszanego pokoju. Nie lubię się denerwować tym gdzie spędzę kolejną noc. Internet, telefon do Iberii, zresztą z przejściami, bo telefon na monety przestał działać. Pomogła mi Karolina, Polka z recepcji i dała trochę podzwonić z recepcji, żebym nie straciła majątku na roamingu. Buziak dla Karoliny :)
Lecę z samego rana z VLC do Madrytu, a potem do Warszawy, tymczasem mówi się, że metro i taksówki mogą nie chcieć tego dnia zadziałać... No niesetety na piechotę nie dojdę. Do tego serwis naziemny, który – jeżeli zastrajkuje – to będzie można wziąć tylko bagaż podręczny (chciałam robić zakupy, a teraz od dwóch dni myślę co wyrzucić...). W Iberii dowiedziałam się, że lot VLC-Madryt jako wewnętrzny prawie na pewno się nie odbędzie. Mogę więc przebukować swój lot na piątek albo niedzielę. Wymyśliłam, że jednak spróbuję polecieć z Madrytu w środę, bo ten lot RACZEJ nie bedzie odwolany, ale muszę pojechać wcześniej do Madrytu innym środkiem transportu. Tym razem można było bezpłatnie anulować lot VLC-Madryt, szkoda tylko, ze mnie o tym nie poinformowali mailem wobec zaistnialych okolicznosci, tylko musialam sama szukac i wypytywac o mozliwe rozwiazania. Nie wiedziałam czy dobrze robię, ale zaczęłam działać. Pogonilam na stacje autobusowa (w obawie, ze zaraz zamkna na sjeste, a w ogole biletow juz nie bedzie, bo 29ego nie chodza autobusy i pociagi, wiec wszyscy wykupuja bilety na dzien wczesniej). Udalo sie (choc gdybym kupila bilet w 2 minuty przez internet to bym zaplacila 10 euro mniej!). Podzwonilam i napisalam do 3 znajomych w Madrycie. Na szczescie sa tacy znajomi i z checia mnie zapraszaja. Luis jednak wyjezdzal z domu, ale udalo sie umowic z Jose. No to wszystko gra. Jade autobusem do Madrytu dzien wczesniej, nocuje u Jose i lece stamtad jesli uda sie dotrzec na lotnisko i moj samolot wyleci.
Mialam nosa, ze ostatni nocleg w tym hostelu bukowalam osobno i jeszcze za niego nie zaplacilam ;) Ale swoja droga, to jeszcze mi sie nie zdarzylo by dwa razy kompletnie przebukowywac jakis nocleg w czasie zagranicznej wycieczki.
Bylo z tym duzo nerwow i caly dzien spedzilam na szukaniu informacji, dzwonieniu, pisaniu maili, zmianach biletow itd. W zwiazku z tym, niestety wieczorem humor mi nie dopisywal. Bylam zla, ze tyle mi to czasu zajelo. A nastepnego dnia juz wyjezdzam. Czyli nieoczekiwanie pobyt w Walencji ucial sie niemal o 2 dni. Chyba bylam zla na siebie, ze tak wolno wszystko zalatwialam, i zmarnowalam caly dzien na nerwowej szukaninie, ale w sumie... nie bylo latwo.
Obiad zjadłam naprędce w pobliskim stoisku przy targu. Naprędce, bo zaraz zamykali, uf, zdąrzyłam. Dają tam ryż w różnych postaciach, na wynos lub na miejscu, ja oczywiście miałam chrapkę na ryż czarny (arroz negro). Dobrze jest raczej nie umawiać się zaraz potem na randkę (zęby!). Jeżeli jesz na miejscu, to podają w zgrabnych czarnych patelenkach, w których to zapiekają. Miałam plan zjeść tu jeszcze jutro, aby posmakować żółty ryż, ale jutro są zamknięci. Jak zwykle nie omieszkałam zagadać do barmanów i wypytałam sprytnie gdzie można kupić tę czarną farbę do ryżu.
Potem tuż przed siódmą, po kolejnej sesji w necie, wyszlam zorientowac sie coby tu kupic, sklepy od poczatku mnie bardzo necily, ale dopiero teraz uwolnilam swoj umysl od upiornej mysli, ze najpierw cos kupie a potem bede musiala to na lotnisku wyrzucic z powodu nadmiaru bagazu podrecznego. Poniewaz moj powolny umysl potrzebuje czasu na zorientowanie sie w roznorodnosci sklepowej, wiec dzis byl tylko rekonesans, a wlasciwe zakupy poczynie jutro przed wyjazdem, jak juz sie spakuje. Jesli zdarze of kors.
JOGGING po TURII
Prawdziwie przyjemnie poczulam sie jednak, gdy wreszcie udało mi się wymknąć na bieganie wzdłuż ogrodów TURII. Było to takie moje małe marzenie. I chyba jest marzeniem każdego biegacza, nawet tak niedoszłego jak ja, żeby mieć w mieście taki ogród. Toż to bajka – parki, boiska, obiekty sportowe, ścieżki i przede wszystkim drzewa, drzewa i zieleń ciągnące się przez kilka kilometrów w środku miasta.
Biegłam i... kapały mi łzy. Były to chyba łzy żalu za straconym i odchodzącym dniem, albo za czymś jeszcze... nie wiem do końca.
TAPAS - El Botijo
Pobiegałam, można teraz coś zjeść. Za dużo to tu nie spróbowałam, bo ciągle nie zdąrzam. W poniedziałki niestety zamknięta jest fantastyczna knajpa z tapasami, którą polecała mi Ewa z recepcji, więc straciłam (tym razem!) możliwość wypróbowania jej, poszłam do Botijo, tego z czwartku. Wtedy jadłam anchois, papryczki nadziewane czymś i pasztet z konfitura z pomidorow (!) (w sumie nic nadzwyczajnego, domowy lepszy), a teraz zamowilam
MORTERUELO (takie puree z dziczyzny podobno) oraz
PISTO VALENCIANO czyli umarynowana w oliwie pieczona czerwona papryka, z czosnkiem i kawalkami rownie umarynowanego suszonego dorsza.
Obie rzeczy bardzo specyficzne, nawet ciekawe, ale przez tę specyficzność nie da sie tego dużo wsunąć. Cieszę się jednak, że spróbowałam coś nowego. Pierwsze to nakarmić ciekawość.
Dowiedziałam się przy okazji, że AJOARRIERO (podawane w wielu miejscach) to z kolei puree wlasnie z dorsza. Zgaduje, ze z czosnkiem.
Poprosilam tez o herbate w najwiekszym kubku jaki maja, bo dosc mam tych tyci filizanek-wypierdkow z tycia iloscia herbaty.
jutro pakowanie. W sumie i tak byloby jutro.