Pobudka, godzina 6.55, moja ulubiona, przynajmniej sadzac po liczbie wstan w roku :)
Wybralam hostel w centrum, m.in. ze wzgledu na bliskosc dworca, nie przewidzialam jednak, ze pociagi do Cuenca jada z innego dworca oddalonego od centrum o piec stacji metra.
Nie przewidzialam tez, ze metro w sobote jezdzi raz co dwie a raz co 25 minut (¡) i po naradzie z panem na peronie ile mi zajmie przejscie od stacji metra do pociagu i popatrzeniu, ze metro przyjedzie za kolejne 10 minut, przeszlam na drugi peron, zeby pojechac w przeciwnym kierunku, wybralam bowiem jednak podroz z dworca autobusowego. I slusznie, juz za 2 godziny byl jakis do Cuenca. Ile bym dala za te 2 godziny wiecej snu, ale coz, tak bywa.
Nie rozumiem, dlaczego na dworcach autobusowych przebywaja zawsze ludzie o ciemniejszym kolorze skory niz srednia w miescie. Plus jakies przybledy ze wschodniej Europy :)
W drodze do Cuenca kimalam, choc nie bylo to latwe zadanie, muza w autobusie na full. Ladne widoki, choc raczej tylko czasami. Glownie sucho, a w jednym miejscu byly gory i jeziora oraz mosty.
Zastanawiam sie ciagle, co ja robie tu, czy to na pewno aby moje wakacje. Na razie to troche bardziej taka przeprawa niz odpoczynek.
W Cuenca mozna latwo dotrzec z dworca do hostelu pieszkom. Po drodze mlodzi ludzie na ulicy przelewaja nagminnie Don Simona (najtansze wino w kartonie) do sakiew (una bota). Chyba sie szykuje jakas fiesta. Chodza stadkami, ubrani w grupach na jeden kolor.
Hostel to taka gospoda (Posada Huecar), duzo drewna, kameralnie. Dostalam super pokoik, niewielki, moze troche ciemny bo czerwony, ale wprost idealnie odpowiadajacy mojemu introwertycznemu usposobieniu:))) Taki pokoj dla pisarza, z drewnianym sekretarzykiem (escritorio) i widokiem na zycie pod oknem i gory z domami w tle. Za plecami hostelu jest starowka, ale trzeba na nia sie wdrapac. Doslownie wdrapac, bo droga jest niesamowicie stroma. Hostel i ruchliwa droga, mala rzeczka i promenada sa u stop tegoz wzgorza. Pieknie usytuowany.
Dzis tam na gorze nie bylam, jest fiesta San Mateo i podobno gonili malego byczka. Jakos nie chcialo mi sie tam isc, poza tym jutro tez beda swietowac, a obiad sie nalezal. Zreszta czasem trzeba pojsc w strone przeciwna niz wszsyscy zeby sie dowiedziec lub przypomniec co sie chce. Na pewno chcialo mi sie porzadnie zjesc, bo konsumowanie kanapek, choc tych najlepszych, domowych, przywoluje mi na mysl malego gryzonia, ktory pokatnie i nerwowo cos chrupie w pospiechu. Godny obiad przy stole to jest to. Z winem dla kurazu, dosc tego spinania sie w podrozy. Wino bardzo pomoglo, rozluznilam sie wyszlam z obiadu (sopa de mariscos = zupa ze skorupiakow, cordero = jagnie i deser czekoladowy) najedzona i przeszczesliwa na zakupy do Mercadony, boc to przecie jutro niedziela i trzeba miec co do gara wlozyc.
No i tak niespiesznie minal dzien, moze jeszcze wieczorem pojde na starowke