W mojej opowiesci wystapili (w kolejności wystąpienia):
Ewa - Polka ze Szczecina, dziewczyna z recepcji, roześmiana buzia, studentka architektury, burza gęstych blond włosów, gdzieś tam dredy, poznałam ją przez telefon z Polski, gdy bukowałam miejsce w hostelu, okazało się, że nie muszę po hiszpańsku. Została w Walencji kończyć studia i tak to już trwa. Lubi Warszawę.
Pedro - Wenezuelczyk, chłopak z recepcji, na którego natknęłam się pierwszej nocy, człowiek śmiejący się często nie wiadomo z czego, ale bardzo chętny by pomóc, jednej nocy po moim powrocie do hostelu opowiadał mi o suszy w Am.Płd, zmianach klimatycznych i o tym co warto zobaczyć w Wenezueli.
Johnny - Anglik, który tak ciekawie oprowadzał i opowiadał o Walencji i historii Hiszpanii
Christina - Niemka, mocno po ziemi stąpająca kobieta, zdecydowana i błyskawiczna, ale też o wielkiej wrażliwości... humanistycznej, spędziłam z nią prawie 2 dni, rozmawiając i ciesząc się Walencją.
Jennifer – Australijka podróżująca po Europie, pracująca w szpitalu dla chorych psychicznie. A nuż zawita też do Polski?
Pablo – facet ok. 35 lat, Hiszpan, który przygotował najpyszniejszą paelle jaką jadłam i który w dodatku cierpliwie sto razy nam opowiedział, w czym tkwi sekret.
Miguel i Nastia – bardzo przyjaźni ludzie, którzy podarowali mi dwa miłe popołudnia i swoje towarzystwo. Hiszpan i Rosjanka, pracują na politechnice walenckiej jako chemicy (ona zajmuje się katalizatorami, a on filtrowaniem gazów, jednych przez inne). Skąd się wzięli? ano stąd, że Miguel spędził dużo czasu w trakcie swojego stypendium w Stanach z moim kuzynem Jarkiem. Stąd kontakt. Pochodziliśmy razem po Walencji, pokazali mi trochę miejsc, port, parki, wypiliśmy sok i zjedliśmy razem 2 posiłki, poznałam nawet ich przyjaciół, w tym Eli, która bardzo się przejęła moimi kłopotami z lotem do domu i oczywiście ich synka Andreya co uroczo zwęża oczka gdy się śmieje.
Karolina – Polka, Warszawianka, studentka filozofii, która również jest już od kilku lat w Walencji i również pracowała w hostelu i była w krytycznym dniu, tj. w poniedziałek. Rozmawiałyśmy trochę. Jedzie w lutym na wymianę do Australii, a co potem to nie wiadomo.
Jose – Hiszpan z Valladolid, m.in. uczący w szkole chemii, prezydent „otwartego uniwersytetu”, mieszkajacy w Madrycie, poznany w Aegee 9 lat temu. Dzieki tej dwudniowej znajomosci ugościł mnie w noc przed wylotem. Gada szybko jak opetany. Na szczescie cwiczylam rozumienie przez prawie 2 ostatnie tygodnie. Spędziłam z nim bardzo miły wieczór szwędając się po Madrycie. Dzięki niemu zapamiętam strajk jako coś co zaowocowalo wyjątkowo udanym czasem.
oraz: kierowcy, barmani, sprzedawcy i inni najczesciej bardzo rozmowni Hiszpanie.
A Wam, Drodzy Czytelnicy dziękuję za smsy i wiadomości z Polski, które dawały mi poczucie, że nie jestem sama.